A tu kolejna niedoceniana polska kapelka tez z Bydgoszczy i recenzja plyty ze strony magazyngitarzysta.pl autorstwa Olgi Kowalskiej :
Cztery tłuste lata zdążyły minąć od momentu, w którym debiutancka płyta George Dorn Screams zagnieździła się na stałe w moich głośnikach. Subiektywnie uważam ją za idealne uzupełnienie tych nocy, kiedy siedzenie na parapecie przy otwartym oknie w dwóch wielkich swetrach i wełnianych skarpetach wydaje się znacznie ciekawsze od pójścia spać. Tych ledwo nastających praskich świtów zmuszających do wyjścia po papierosy, mimo że paczka jest jeszcze do połowy pełna. I tych poranków, kiedy na wpół przytomnie przypalam jednego z owych papierosów i parzę sobie palce płomieniem zapalniczki. Obiektywnie - za jedno z najciekawszych i najmniej docenionych wydawnictw na polskiej scenie muzycznej.
Całość otwiera utwór "69 Moles". Na samym początku możemy usłyszeć trzeszczące dźwięki kojarzące się z poszukiwaniem odpowiedniej radiowej stacji. Motyw może odrobinę oklepany, ale jakże adekwatny do danej płyty. Przecież szukając takich muzycznych perełek często musimy przejść przez ścieżkę obwarowaną hordami byle jakich utworów byle jakich wykonawców. Aż do momentu w którym pojawia się pierwszy upragniony dźwięk, który chwilę później niesie ze sobą następne.
Pomiędzy utworami, a nawet w trakcie ich trwania, zespół przenosi nas w rozmaite wymiary. Dźwięki gitar i perkusji wraz z ciepłym wokalem Magdy Powalisz potrafią wykreować rozmaite przestrzenie muzyczne. Na tyle gęste i rozległe, że nie sposób wyłączyć tę płytę przed końcem ostatniego utworu.
Po napędzającym się niczym spirala i nagle uciętym "Scheme Box" oraz po subtelnym "Call Me" pojawia się fenomenalne "Phoney". Jednostajny rytm i porażająca ściana gitarowych dźwięków. Do tego rozpaczliwy wokal kreujący kolejną psychodeliczną wizję: “I agree and deny at the same time/ the walls are falling down keep my eyes open wide/ you are running down the streets, you want to call the police!/ my nose starts to bleed, the monster needs to be fed ."
“Winter Of Deceit" zdaje się być upragnioną chwilą wytchnienia. To najdłuższy, bo ponad ośmiominutowy, utwór na płycie. Wpasowując się w klimat albumu najpierw otacza nas falą spokojnych dźwięków, po to by w trzeciej minucie uderzyć ze zdwojoną siłą instrumentów, które tym razem nie wspierają się siłą klimatycznego głosu wokalistki. "Galway’s Song" również przemawia do słuchaczy bez wielkiej ilości słów. Wykorzystuje zaledwie pięć wersów, które pojawiają się na początku utworu i wprowadzają w jego atmosferę: "And I'm awaiting you/ for now I can stand without move/ in my mind you're so pure/ I've never been so sure/ now that you're gone." Krótkie i treściwe, lecz wciąż pozostające w charakterystycznym leniwym klimacie, słowa zdają się być drogowskazem dla muzyków. Wszystko co dzieje się później zdaje się być emocjonalną wariacją przeplatającą się gdzieś pomiędzy tymi pięcioma wersami.
Debiutancka płyta George Dorn Screams dobiega końca wraz z dwoma, przechodzącymi płynnie jeden w drugi, utworami. Leniwe "More Than This" kończy się najdelikatniejszym śpiewem wokalistki po to by nagle przejść do tytułowego "Snow Lovers Are Dancing" pełnego ciężkich i gwałtownych dźwięków. Hybryda doskonała, a zarazem idealne odzwierciedlenie złożoności tej płyty.
Muszę przyznać, że naprawdę dawno nie spotkałam muzyki tak niebanalnej i tak pełnej pasji. Muzyki tak wypełnionej inspiracjami i tak świeżej jednocześnie. Warto włączyć ten album i na niespełna trzy kwadranse zawiesić się gdzieś pomiędzy energią a melancholią, przez trzy kwadranse nie musieć nic, dla nikogo nie być, nigdzie się nie śpieszyć… Choć na chwilę dołączyć do tańca śnieżnych kochanków.
download
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz