music : sludge metal, progresive metal
Zainspirowane przez niejakiego Janusza po rozmowce okladkowej :)
Nie bede sie rozpisywal bo i nie ma o czym genialna plyta, swietna okladka (nosz kurwa wszystko sie zgadza) a dla tych co im nie styka recenzja z artrock.pl nadeslana przez czytelnika :)
Jeśli podobnie jak magazyn „Revolver” uznaliście debiut Baroness, „Red  Album”, za wydawnictwo niezwykle interesujące, wciągnął was niesamowity  klimat tejże płyty oraz oczarował charakterystyczny styl, to „Blue  Record” jest krążkiem, który pokochacie. 
Generalnie na tym mógłbym skończyć tę recenzję, ale poniekąd z czystego  obowiązku, a poniekąd z faktu, że nieczęsto zdarza mi się pisać o tak  świetnych płytach, dodam jeszcze od siebie parę zdań. Cóż, na porównania  względem „Red Album” silić się w zasadzie nie trzeba, bo „Blue Record”  to muza utrzymana w tej samej konwencji, tyle, że po prostu lepiej  skomponowana i zagrana. Wychwycić udało mi się jedynie dwie znaczące  różnice względem debiutu: zupełnie inne brzmienie bębnów (te są  zdecydowanie głębsze i mocniejsze niż na „Red Album”) oraz bardziej  indywidualny styl. Zarzucano tu i ówdzie Baroness inspiracje Mastodon;  te jednak na najnowszym dokonaniu Baroness są jakby mniej słyszalne, a  na pewno mniej bezpośrednie, niż to miało miejsce na poprzedniczce.  „Blue Record” to płyta na wskroś progresywna, a przy tym w stu  procentach rock’n’rollowa. Innymi słowy, pomimo sporego zróżnicowania i  dość mocno rozbudowanych (acz stosunkowo krótkich) kompozycji, ten  krążek piekielnie buja. Wszystko to za sprawą olbrzymiej przebojowości  (tutaj prym wiedzie nieziemski „A Horse Called Golgotha”) oraz  fantastycznej melodyjności. Muzycy Baroness nie zapomnieli jednak, że  grają metal, zatem grzeją aż miło. Wyjątkiem jest tutaj jedynie „Steel  That Sleeps The Eye”, utwór w zasadzie balladowy, którego sens  umieszczenia na płycie zrozumiałem chyba dopiero przy okazji czwartego  przesłuchania. Ten fakt to oczywiście również spory plus „Blue Record”,  świadczący o wielowarstwowości tego krążka. 
Żeby jednak tak ciągle nie chwalić i nie chwalić (chociaż, cholera,  bardzo jest co), to tradycyjnie panowie gitarzyści serwują kilka dość  irytujących, banalnie melodyjnych partii, które najbardziej kłują w uszy  w otwierającym „Bullhead’s Psalm” oraz zamykającym „Bullhead’s Lament”.  Całe szczęście, są to tylko raczej krótkie instrumentalne miniatury.  Poza tym, gitarzyści rzeźbią naprawdę niezłe, pełne energii riffy, które  połączone z pełnym pasji głosem Johna Baizley’a kreują niesamowicie  oryginalny twór muzyczny. Także Allen Blickle, choć generalnie gra  raczej dość prosto, od czasu do czasu atakuje słuchacza perkusyjną  kanonadą, jak choćby w „A Horse Called Golgotha”. 
Uważacie Mastodon za rewolucjonistów metalu? Zatem będziecie musieli  uznać też frakcję Baroness. Próbujecie im zarzucić kopiowanie swoich  prekursorów? Proponuję więc posłuchać „Blue Record”. Póki co, to chyba  najlepsza rzecz, jaką w tym obfitującym w dobre albumy 2009 roku  słyszałem. Nikt chyba nie połączył jeszcze wizjonerskości Mastodon, mocy  i ciężaru Neurosis, energii punka i klimatu post-rocka w coś tak  świeżego i przebojowego. Zacytuję dość głupie, acz niezwykle trafne  słowa z pewnej debilnej reklamy: Jasny gwint, co za jakość!