music : electronica, psychodelic rock, dub
Jak dla mnie przekozacka epka. Recenzje autorstwa Kacper Bartosiak & Magda Janicka & Filip Kekusz & Łukasz Konatowicz ze strony porcys.com :
ŁK: Szamani znajdują w lesie płytę Studio. Nimfy kusząco wołają z gąszczów. Dzieci lasu tańczą przy blasku księżyca do wspomnienia piosenki r'n'b. Węże okazują się gitarami. Duchy w podziemnych krainach silą się na refreny. Ktoś przetapia kasety na totemy. Aaliyah zostaje spowolniona do gotyckiego pełzu. Nadchodzi Indianin. Leśne miecze, sztyletowe ścieżki, nawiedzeni bitmejkerzy w lesie. Zmierzam do tego, że szacun dla tego chłopaka z Liverpoolu.
KFB: Bardzo lubię kiedy piosenki mnie w taki sposób straszą, o tak jak te tutaj. Gość stojący za tym projektem powiedział kiedyś, że interesuje go robienie takiej muzyki, która będzie odbijać środowisko, w którym została stworzona. Hmm, to ja w takim razie nie chcę wiedzieć w jakich jaskiniach on począł Dagger Paths, ale chyba warto było wybrać się tam w poszukiwaniu duchów przodków i grzybków. Tym niemniej gdyby na siłę chcieć porównać tę muzykę do czegoś, to należałoby wykreślić prostą przebiegającą przez punkty A,B,C,D, gdzie A to Gang Gang Dance, B to Grouper, C to Pocahaunted a D to jakieś nie przymierzając Can. Sami widzicie, że do stworzenia takowej trzeba zajebistej linijki i cyrkla nie od parady, więc doceńmy starania typa, bo wyszło mu to całkiem elegancko. Najbardziej podoba mi się fakt, że gość poza tym autentycznie jara się komercyjnym popem, czego dowodzi przeróbka kawałka Aaliyah (no ale jak tam bas zapierdala w oryginale, matko gdzie się podziały tamte czasy, Timba weź się ogarnij), a do tego nagrywa na powracające do mody kasety, czym świetnie wpisuje się w klimaty ostatnio często przez nas przybliżane. Wszystko to, ze specyficznym klimatem tej płyty włącznie (napisać że jest niepokojący to nie powiedzieć nic, "to trzeba przeżyć"), sprawia, że przybijam z Leśnymi Mieczami i oficjalnie witam na liście roku. A jeśli nie to mam szczerą nadzieję, że spotkamy się grudniu i odjedziemy sobie razem ze dwa razy przed wigilią.
FK: Nazwa projektu zwiastuje jakieś gówno i field-recording, który chciałby być Shalabi Effectem. Ale już krótki rzut uchem sprawia, że rezygnuję z jakichkolwiek uwag. Toż to jakaś podkręcona wersja mroczniejszych fragmentów Music Has The Right To Children, uzupełniona o skojarzenia wybrane przez Kacpra, ze szczególnym wskazaniem na Pocahaunted. Przytłaczająca nieziemska atmosfera – paradoksalnie osiągnięta najbardziej ziemskimi ze środków, ogromna tu rola gitary i basu – czyni tę muzykę niemal nieopisywalną. Nie pomagają też klipy: chudy dzieciak z bronią, złomowisko, dzień nad strumykiem mogą przecież przytrafić się każdemu, jako całkiem rzeczywiste. Poczucie odosobnienia wśród jakichś, kurwa, granatowych drzew gigantów z rogami – już jakby mniej. Dopuszczalne każde skojarzenie, niemniej przy pierwszych pięciu kawałkach kupuję tutaj wszystko, nawet, żenadne gdzie indziej, paraindiańskie okrzyki w "Visits". Szkoda, że szósty nie trzyma poziomu, albo ja mam już dość. Niemniej, pośród setek płyt udawanych wizjonerów na dragach, Dagger Paths błyszczy i mam dziwne wrażenie, że koleś był czysty kiedy to robił.
I jeszcze didaskalia: od lat nie było tu chyba takiej sytuacji, że dzień po dniu piszemy o płytach (dobrych płytach) z jakiegoś malutkiego labelu, a już pobieżne przejrzenie bloga Olde English Spelling Bee powoduje delikatny odlot do miejsc, gdzie trawa jest bardziej zielona.
MHJ: Dagger Paths to naniesiny, skądinąd wiadomo, czarownego środowiska naturalnego okolic Liverpoolu. Zebrane w pryzmy dźwięki ciągną się przez całość – echa ogonem, wypierane co rusz przez sercowe linie basu, pierwotne, pogańskie uderzenia, mantralne gitary i etnozaśpiewy. Diabli go nadali! – Forest Swords zawraca Wisłę kijkiem i transponuje Aaliyah na swój okultystyczny język. To moment, który najbardziej cieszy i dopieszcza moją, i tak kwitnącą, miłość przez zapatrzenie do "If Ya Girl Only Knew". Na dziś wieczór odżegnuję się od sterylnych pokoi motelowych, piorę w rzece i krzemieniem
KFB: Bardzo lubię kiedy piosenki mnie w taki sposób straszą, o tak jak te tutaj. Gość stojący za tym projektem powiedział kiedyś, że interesuje go robienie takiej muzyki, która będzie odbijać środowisko, w którym została stworzona. Hmm, to ja w takim razie nie chcę wiedzieć w jakich jaskiniach on począł Dagger Paths, ale chyba warto było wybrać się tam w poszukiwaniu duchów przodków i grzybków. Tym niemniej gdyby na siłę chcieć porównać tę muzykę do czegoś, to należałoby wykreślić prostą przebiegającą przez punkty A,B,C,D, gdzie A to Gang Gang Dance, B to Grouper, C to Pocahaunted a D to jakieś nie przymierzając Can. Sami widzicie, że do stworzenia takowej trzeba zajebistej linijki i cyrkla nie od parady, więc doceńmy starania typa, bo wyszło mu to całkiem elegancko. Najbardziej podoba mi się fakt, że gość poza tym autentycznie jara się komercyjnym popem, czego dowodzi przeróbka kawałka Aaliyah (no ale jak tam bas zapierdala w oryginale, matko gdzie się podziały tamte czasy, Timba weź się ogarnij), a do tego nagrywa na powracające do mody kasety, czym świetnie wpisuje się w klimaty ostatnio często przez nas przybliżane. Wszystko to, ze specyficznym klimatem tej płyty włącznie (napisać że jest niepokojący to nie powiedzieć nic, "to trzeba przeżyć"), sprawia, że przybijam z Leśnymi Mieczami i oficjalnie witam na liście roku. A jeśli nie to mam szczerą nadzieję, że spotkamy się grudniu i odjedziemy sobie razem ze dwa razy przed wigilią.
FK: Nazwa projektu zwiastuje jakieś gówno i field-recording, który chciałby być Shalabi Effectem. Ale już krótki rzut uchem sprawia, że rezygnuję z jakichkolwiek uwag. Toż to jakaś podkręcona wersja mroczniejszych fragmentów Music Has The Right To Children, uzupełniona o skojarzenia wybrane przez Kacpra, ze szczególnym wskazaniem na Pocahaunted. Przytłaczająca nieziemska atmosfera – paradoksalnie osiągnięta najbardziej ziemskimi ze środków, ogromna tu rola gitary i basu – czyni tę muzykę niemal nieopisywalną. Nie pomagają też klipy: chudy dzieciak z bronią, złomowisko, dzień nad strumykiem mogą przecież przytrafić się każdemu, jako całkiem rzeczywiste. Poczucie odosobnienia wśród jakichś, kurwa, granatowych drzew gigantów z rogami – już jakby mniej. Dopuszczalne każde skojarzenie, niemniej przy pierwszych pięciu kawałkach kupuję tutaj wszystko, nawet, żenadne gdzie indziej, paraindiańskie okrzyki w "Visits". Szkoda, że szósty nie trzyma poziomu, albo ja mam już dość. Niemniej, pośród setek płyt udawanych wizjonerów na dragach, Dagger Paths błyszczy i mam dziwne wrażenie, że koleś był czysty kiedy to robił.
I jeszcze didaskalia: od lat nie było tu chyba takiej sytuacji, że dzień po dniu piszemy o płytach (dobrych płytach) z jakiegoś malutkiego labelu, a już pobieżne przejrzenie bloga Olde English Spelling Bee powoduje delikatny odlot do miejsc, gdzie trawa jest bardziej zielona.
MHJ: Dagger Paths to naniesiny, skądinąd wiadomo, czarownego środowiska naturalnego okolic Liverpoolu. Zebrane w pryzmy dźwięki ciągną się przez całość – echa ogonem, wypierane co rusz przez sercowe linie basu, pierwotne, pogańskie uderzenia, mantralne gitary i etnozaśpiewy. Diabli go nadali! – Forest Swords zawraca Wisłę kijkiem i transponuje Aaliyah na swój okultystyczny język. To moment, który najbardziej cieszy i dopieszcza moją, i tak kwitnącą, miłość przez zapatrzenie do "If Ya Girl Only Knew". Na dziś wieczór odżegnuję się od sterylnych pokoi motelowych, piorę w rzece i krzemieniem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz