music: post punk, noise rock
Wróciłem i obiecuję nowości ale zajętym człowiekiem jestem więc nieregularne. Na dzień dobry nówka sztuka z recenzją z screenagers.pl
Co może grać czteroosobowy zespół pieśni i tańca z Brooklynu, który swoją nazwę zawdzięcza przewrotnej powieści kryminalnej Jima Thompsona, zaś utwory wypełnia treścią niepokojącą, niemal z głębi trzewi, jednocześnie futurystyczną i surrealistyczną, choć nieco oślizgłą? Jeśli odpowiedź brzmiała „noise-rock”, to trafiliście, ale nagrody nie dostaniecie, bo to zły świat i zmierza ku jeszcze gorszemu, o czym na każdym kroku przekonują nas członkowie Pop. 1280.
Nowojorczycy postawili na bezwzględny hałas i dysonansową aurę przenikającą niemal każdy utwór. Wypchnięta na pierwszy plan, kłująca w uszy wysokimi tonami gitara przywodzi na myśl skojarzenia z pierwszymi płytami Sonic Youth (powiedzmy do „Bad Moon Rising” włącznie). Cieszy zabawa dźwiękiem i fakturowość brzmienia – cechy szczególnie cenne w czasach dominacji płaczliwego rocka, wykastrowanego z rebelianckiej buńczuczności i transgresyjnej siły. Do tego dodajmy siłę napędową w postaci postpunkowo-nowofalowej sekcji rytmicznej i mamy odpowiedni zestaw cech, mogących podnieść poziom adrenaliny miłośnikom garażowej alternatywy z lat 80. i 90. W kawałku „Cyclotron”, który jest moim osobistym faworytem na tej płycie, momentami słychać nawet wpływy wczesnego Swans (proste, elementarne wręcz, dudnienie bębnów i to charakterystyczne wydłużanie kolejnych sylab przez wokalistę, bliskie manierze Giry, choć oczywiście głos zupełnie inny). Z kolei przestrzenna gitara w „Hang’em High” przypomina mi wyśmienite „Shotgun Wedding” duetu Lydia Lunch i Rowland S. Howard (z przerwą na momenty, w których przed słuchaczem wyrasta ściana sprzęgów). Skoro już padło nazwisko Lydii Lunch, to trzeba dodać, że uroczy bałagan, jaki panuje na tej płycie, momentami może się kojarzyć z klasykami sceny no-wave, którym patronowała za młodu ta urocza wokalistka, z tą różnicą, że muzyka Pop. 1280 jest znacznie bardziej poukładana. Album zamyka wyśmienity „Crime Time”, w którym po raz kolejny wyraźnie odzywają się post-punkowe echa, ze szczególnym wskazaniem na Bauhaus (zwróćcie uwagę na rytm!).
Po tej wyliczance wpływów należy uczciwie przyznać, że temu zespołowi brakuje większej dozy własnej tożsamości. To rzecz, którą bezwzględnie będą musieli w przyszłości wypracować. Mają jeszcze czas, więc warto ich tym razem obdarzyć kredytem zaufania. Póki co dorzucam Pop. 1280 do uprzywilejowanej grupki współczesnych kapel, hołdujących starej szkole jazgotliwego grania, obok np. Daughters i Scul Hazzards, które przywracają wiarę w to, że dobry czas na takie dźwięki nie skończył się w pierwszej połowie lat 90. i być może kiedyś jeszcze doświadczymy równie bogatej oferty muzycznej z tej szufladki.
Paweł Jagiełło (5 marca 2012)
download